7. Uważność. Skupienie się na sobie, własnych uczuciach, przeżyciach i wyciąganie z nich lekcji sprawi, że będziemy bardziej świadomie postrzegać siebie i swoje życie, a więc i własne poczucie szczęścia. Świadomość motywów swoich działań i pozwoli nam lepiej poczuć się „tu i teraz”. – Trzeba być uważnym na swoje znaczenie nie daje się sprowadzić się do sumy znaczeń składników. Prawie wszystkie utrwalone zestawienia wyrazów należą do frazeologii, jednakże niektóre z nich znajdują się na jej pograniczu , jak na przykład: terminy, np. kwas siarkowy, rzeczowniki wielowyrazowe, typu samochód osobowy, czy publicystyczne połączenia, typu władza Witam. Mam problem - chciałbym zadośćuczynić komuś za krzywde, problem jest tego typu iż chyba zamówiłem dla kogoś nieszczęście. No bo gdybym komuś coś ukradł to trzeba po prostu tą rzecz zwrócić, jakbym komuś złamał ręke to można przeprosić i zapłacić np. odszkodowanie. Ale w tym przypadku to ja już nie wiem co Ciemna triada osobowości. Powyższe czynniki odczuwania schadenfreude nie wyczerpują wszystkich możliwych. Wielu badaczy twierdzi, że za występowanie tego zjawiska odpowiada tzw. ciemna triada. To określenie na osobowość o wysokim poziomie następujących cech: makiawelizm; narcyzm; psychopatia. Na psa urok Jedna z klątw wymierzono w parę właścicieli tawerny. Ich imiona to Demetrios i Phanagora. Oto fragment przełożonego z greki tekstu: “ Ześlij swój gniew na Phanagorę i Demetriosa oraz ich karczmę i wszystko co do nich należy. Złączę moich wrogów, Phangorę i Demetriosa, w prochu i we krwi wraz z innymi umarłymi. We Wnykach wszyscy wierzą, że jak ktoś odwiedzi stary dwór pod lasem, to umrze. Klątwa jest nieubłagana. Dotknie każdego, kto przekroczy próg. Weronika Podgórska trafia tam zupełnym przypadkiem. Wkrótce okazuje się, że będzie musiała wrócić, i to w towarzystwie osoby, której nienawidzi. W tym… . Pochodzenie Romów długo było zagadką. Działo się to głównie za sprawą hermetyczności ich środowiska, posiadania własnego języka i ściśle przestrzeganego katalogu zakazów oraz nakazów. Dziś już wiadomo, że Cyganie pochodzą z Indii, skąd z niewiadomych przyczyn około 1000 lat temu udali się w kryjącą wiele tajemnic podróż. Wędrowali do Azji Mniejszej, dalej przez Bałkany aż do Europy Środkowej. Na ziemiach polskich zjawili się w 1500 r. po prześladowaniach w Niemczech, gdzie początkowo zostali przyjęci gościnnie, intrygując lokalną społeczność odmiennością i stylem życia. Byli obdarowywani pieniędzmi, żywnością, a przez władców listami przewozowymi, które umożliwiały im swobodne przemieszczanie się między granicami. Wkrótce jednak gościna zmieniła się w prześladowania z powodu zarzutów o czary i kradzieże, a w konsekwencji zaczęto ich wypędzać. Samo pochodzenie słowa „Cygan", co oznacza z greckiego „niedotykalny", wiele mówi o tym, jak byli postrzegani przez społeczeństwo. W Cesarstwie Bizantyjskim słowo to oznaczało „wędrowców, wróżbitów, zaklinaczy zwierząt i czarowników". Tabu Przez wieki każdym aspektem życia Romów kierował ściśle określony zbiór rytuałów i praktyk. Tak jak w każdej społeczności, tak i w tej grupie wykształciły się hierarchiczne struktury wewnętrzne. Podstawową komórką był tabor, złożony z kilku lub kilkunastu rodzin. Na jego czele stał wójt. Wójt musiał odznaczać się inteligencją i sprytem w załatwianiu spraw z nie-Cyganami. To on rozsądzał spory, zatwierdzał małżeństwa, decydował o kierunku drogi. Inną ważną funkcję pełnił Baro-Szero, który był najwyższym sędzią, kapłanem, a od jego wyroków nie było odwołania. To on wymierzał kary, w tym najsurowsze, jak wykluczenie ze społeczności cygańskiej oraz zakaz wędrowania i przebywania z taborem. Do najpoważniejszych przewinień należały zdrada tajemnic cygańskich oraz bliski kontakt z nie-Cyganami. Ciekawą pozycję w romskiej hierarchii miały kobiety. Choć zajmowały w taborze podrzędne miejsce, były traktowane z wielkim szacunkiem, gdyż ciężar utrzymania rodziny spoczywał na ich barkach. Wyjątek stanowiła pozycja najstarszej kobiety w społeczności, zwanej Matką Plemienia, która jako jedyna z kobiet mogła uczestniczyć w radach starszych i zabierać głos we wszystkich sprawach taboru. Kobiety przez większość swojego życia były „skalane", czyli nieczyste. W kulturze romskiej za czyste uważano jedynie młode dziewczynki oraz kobiety po okresie przekwitania, natomiast podczas aktywnego życia płciowego, a zwłaszcza w okresie porodu i połogu, były one istotami nieczystymi, co poniekąd oznaczało czasowe wykluczenie ze wspólnoty. Skalana nie mogła przygotowywać posiłków, musiała dbać o to, by spódnicą lub butami nie dotknąć męża, miała też pilnować, aby oddzielnie prać spodnie i spódnice. Mimo niższej pozycji kobiety wykorzystywały skalanie jako broń. Jeżeli Cygan uwiódł Cygankę, mąż bił żonę, krzyczał na nią lub w jakikolwiek inny sposób naruszył jej cześć, to właśnie spódnica lub but stawały się bronią kobiety. Dotknięcie mężczyzny tym elementem kobiecego stroju albo tylko publiczne pogrożenie nim delikwentowi sprawiało, że mężczyzna stawał się skalany i automatycznie wykluczony z życia grupy, a sprawa trafiała do sądu cygańskiego. Do czasu rozstrzygnięcia nikt z taboru nie mógł się kontaktować ze skalanym. Jeżeli Cygan ożenił się z uwiedzioną kobietą lub ofiarował jej pieniądze, zostawał oczyszczony. W przeciwnym razie musiał udać się na wygnanie. Mimo że narodziny dziecka to u Cyganów wielkie święto, do rodzącej wzywano nie-Cygankę, wyjątkowo inną „nieczystą". Skalanie obejmowało również miejsce, w którym rodząca lub kobieta w połogu przebywała, a także sprzęty, których używała. W okresie połogu kobiecie nie wolno było zbliżać się do nikogo, z nikim kontaktować ani pokazywać noworodka. W cygańskim prawie zwyczajowym skalania uważane były za najgorsze z przewinień i dotyczyły nie tylko kobiet, ale i wszystkich członków taboru. Oprócz skalań kobiecych skalany był również ten, kto okradł innego Cygana, oszukał współbraci lub zjadł mięso psie czy końskie. Ach, co to był za ślub Rodzina oraz pielęgnowanie bliskich więzi było i jest nadrzędną zasadą Romów. Z tej racji uroczystości rodzinne, takie jak wesela czy pogrzeby, zawsze obchodzono z wielkim rozmachem. Małżeństwa zawierano zazwyczaj bardzo młodo, bo już w wieku 12–15 lat. U serbskich Cyganów muzułmańskich nawet w wieku siedmiu lat. Zwykle wybranek lub wybranka pochodzili spośród członków taboru. Zawarcie małżeństwa z nie-Cyganem było uważane za ciężkie przewinienie, równoważne z wykluczeniem pary z taboru. Ślub był transakcją, w której decyzja o sprzedaży córki, czyli uzyskanie pozwolenia na ślub z danym chłopcem, należała do jej rodziców. Ona sama nie miała nic do powiedzenia. U muzułmańskich czarnych Cyganów cena za kupno żony wynosiła 5–15 dukatów, a o jej wysokości decydowały takie elementy, jak uroda czy umiejętność żebrania. Jeszcze w okresie międzywojennym ten zwyczaj był powszechny, a cena wynosiła od 500 do 1000 dinarów. Młody Rom często nie miał pieniędzy, co uniemożliwiało mu ślub z wybranką serca. Stąd z biegiem czasu tradycję kupowania żony zastąpiły porwania. W tradycji cygańskiej mężczyzna miał oddać porwaną kobietę rodzinie w ciągu trzech dni, a rodzina uprowadzonej nie mogła odmówić zaślubin. Jedyną przeszkodą w zaręczynach mogło być niezachowanie przez kobietę dziewictwa dla porywającego ją Cygana. W przeddzień ślubu kobiety malowały pannę młodą henną. Na jej głowę swat sypał cukier, a twarz zasłaniano jej welonem, który zdejmowała dopiero w sypialni. Przy wprowadzaniu do domu pana młodego kobieta całowała próg, a oczekująca na nią teściowa obsypywała ją żytem. Nad głowami nowożeńców rozbijano gliniany dzban, a liczba skorup miała określać liczbę szczęśliwych lat, jakie spędzą razem. Wesele było ogromnym przedsięwzięciem, na które rodzina oszczędzała latami. Musiało zachwycać bogactwem jadła i napojów oraz przepychem. Ceremonia odbywała się zwykle na polanie, gdzie zaproszeni goście bawili się przy cygańskiej muzyce wiele dni. Po uczcie panna młoda wchodziła pierwsza do sypialni, gdzie oczekiwała na męża. Po zamknięciu drzwi jeden z biesiadników bił w bęben, czekając na dary i dowód czystości panny młodej. Test „pierwszej koszuli" praktykowano jeszcze na początku XX wieku. Jeżeli próba wypadła pozytywnie, rozpoczynało się prawdziwe wesele. W przeciwnym razie młodą odsyłano do domu rodziców. Czarni Cyganie byli bardziej surowi i za niewierność karali narzeczoną śmiercią przez rozerwanie jej końmi. Uroki i wierzenia „Kościół Cygana ze słoniny ulepiony, dawno przez psy został pożarty" – tak brzmi stare rumuńskie przysłowie, dość krzywdzące dla Romów. Wzięło się ono z powszechnej opinii, że zwyczaje i tradycje chrześcijańskiej Europy są dla Cyganów równie sztuczne jak granice państwowe, które przekraczali podczas wędrówki z taborem. Byli zmuszeni dostosowywać się do nowych warunków, a ich odmienność często wywoływała niechęć i brak zrozumienia wśród miejscowej ludności. Z czasem Romowie porzucali międzynarodowe wyprawy i zaczęli osiedlać się na stałe w wybranych krajach Europy, przyjmując daną religię i lokalne zwyczaje, ale nie zatracając przy tym dawnych obrządków i wierzeń. Wierzyli zwłaszcza w moc „złego spojrzenia". Byli przekonani, że osoba nieprzychylna, zazdrosna, nosząca w sobie złą energię może spojrzeniem sprowadzić na kogoś nieszczęście, chorobę, a nawet śmierć. Sposobem na odpędzenie uroków były talizmany i amulety. Ponadto częstą praktyką było zawiązywanie dziecku czerwonych tasiemek, które miały chronić przed urokami i chorobami. Cyganie, głównie wyznania muzułmańskiego, szczególne znaczenie przypisywali włosom i paznokciom. Obcinali je w każdy piątek, a następnie spalali. Powstały popiół miał cechy magiczne i właściwości lecznicze. Według wierzeń niespalone paznokcie powodowały choroby i obłęd. Aby komuś zaszkodzić, wystarczyło z mieszaniny wosku i włosów sporządzić figurkę, którą następnie przekłuwano i rzucano na nią czar. Cyganie wierzyli także w istnienie czarownic, które pod koniec życia zapuszczały włosy i paznokcie, aby przy ich pomocy przytrzymać się skał, na które musiały się wspiąć, chcąc dostać się do królestwa zmarłych. Cyganie byli też przeświadczeni o magicznej mocy zwierząt. Wycie psa, kruk siadający na dachu, nietoperz w domu zwiastowały śmierć i chorobę. Magii nie mogło również zabraknąć w miłości. Aby rozkochać w sobie mężczyznę, Cyganka gotowała kilka włosów ukochanego z pestkami jabłka i kilkoma kroplami krwi z palca lewej ręki. Otrzymaną miksturę przeżuwała przy pełni księżyca, wypowiadając magiczne zaklęcie. Następnie magiczny wywar należało wetrzeć w ubranie ukochanego, a miłość była zagwarantowana. Cyganie do dziś pozostali wierni fundamentom starych praktyk, choć kultywują je w łagodniejszej formie. Trudno przewidzieć, jak długo uda im się utrzymać odrębność kultury i zwyczajów, tym bardziej że zachodzące zmiany nie sprzyjają hołdowaniu starym tradycjom. Należy jednak docenić fakt, że naród poddawany przez wieki wpływom wielu kultur, a także przemocy i prześladowaniom, mimo wszystko nie zatracił swojej tożsamości. Co więcej, potrafił zachować odrębność, własne obyczaje i tradycje, które nadal pielęgnuje. Autopromocja Specjalna oferta letnia Pełen dostęp do treści "Rzeczpospolitej" za 5,90 zł/miesiąc KUP TERAZ W artykule wykorzystano książkę Lecha Mroza „Cyganie". Chcesz się odegrać na znienawidzonym szefie, nieznośnym małżonku, czy kłótliwej teściowej? Nic prostszego. Rzuć na nich klątwę. „Firma świadczy odpłatnie usługi w sferze działania złych mocy. Oferuje rzucanie złych klątw i negatywnych uroków oraz sprowadzanie pecha i nieszczęść na wskazane osoby. Inicjowana przez nas magia działa bezterminowo, aż do wystąpienia oczekiwanych skutków lub do odwołania klątwy przez zleceniodawcę. Oferujemy także kamienie z góry Urulu z Australii, sprawiające aktualnemu miejscu rozsypania z pojemnika zabezpieczającego wyjątkowego pecha i przynoszącego kłopoty. Firma zajmuje się wyłącznie generowaniem ujemnych i negatywnych uroków i klątw. Zainteresowanych oddziaływaniami pozytywnymi, w szczególności urokami miłosnymi, odsyłamy do innych, konkurencyjnych firm.” Taką ofertą od blisko 10 lat reklamuje się firma „Eblis” z Wrocławia, której profesją jest rzucanie klątw. Wiadomo, przekleństwo to nic przyjemnego. Za 50 zł można więc odegrać się na znienawidzonym szefie, nieznośnym małżonku, kłótliwej teściowej, czy każdym kogo nie lubimy. W 2003 r., kiedy firma zaczynała, była lokalną sensacją, dziś podobnych usług jest na pęczki. Kiedyś za samo podejrzenie tego typu praktyk lądowało się na stosie. Dziś rejestruje się działalność gospodarczą, a zamiast kryształowej kuli korzysta z telefonu, internetu, skrzynki mailowej, gadu-gadu, czy skype’a, a swoje usługi sprzedaje na Allegro. Klątwa? Kup Teraz za 30 zł. W oparach voodoo Większości ludzi klątwa kojarzy się z laleczkami voodoo, przypalanymi nad ogniem lub przebijanymi igłami, które mają symbolizować ofiarę. Nic dziwnego. Ten rodzaj obrzędów z za pomocą popkultury i kina rozpowszechnił się najbardziej. Dla uściślenia należy jednak dodać, że laleczki voodoo, takie jakie odpowiadają naszym wyobrażeniom, rozpowszechniły się głównie w nowoorleańskiej odmianie kultu, stając się częścią magii hoodoo, stanowiąc na Haiti margines. Cała sztuka polega na tym, by przygotować szmacianą lalkę symbolizującą osobę, której chcemy dopiec. Powinny się w niej znaleźć osobiste rzeczy ofiary (spinka, włos, paznokieć etc.). Oczywiście zaklęcie może rzucić tylko kapłan, który ma „moc”. Choć brzmi to jak opis horroru klasy B, tak mniej więcej ma wyglądać rytuał przeklinania. Wiele osób wierzy, że to działa, dlatego są w stanie zapłacić, byle tylko komuś uprzykrzyć życie. Jak się okazuje voodoo to nie tylko kult, ale i całkiem dochodowy interes. Wcale nie trzeba lecieć na Haiti, by rzucić na kogoś klątwę. W internecie mnóstwo jest stron, za pośrednictwem których możemy zlecić czyjeś przeklęcie. Ich moderatorzy zapewniają, że za odpowiednią opłatą przygotują laleczkę i „zajmą się ofiarą”. Oczywiście nie za darmo. Wystarczy wysłać SMS-a za kilka złotych i gotowe. Nie ma pewności, czy to zadziała, a reklamacji nikt nie przyjmuje. Przeklinanie się opłaca Zostawmy jednak laleczki voodoo, bo jak się okazuje rzucanie klątwy to nie tylko zabawa w szmaciane wypychanki. Sprowadzić na kogoś nieszczęście można samym słowem, a nawet myślą. Już od starożytności wierzono w „złe oko”, czyli ludzi, którzy samym spojrzeniem potrafili sprowadzić nieszczęście. Samotność, choroby, wypadanie włosów, a nawet życzenie komuś śmierci to wszystko można dziś kupić za odpowiednią cenę. Najbardziej popularny jest internet, a za klątwy rzucane on-line płaci się SMS-em. Jeden z serwisów sprzedaje je ze za 3,69 zł z VAT, ale jeśli ktoś pała nienawiścią do większej ilości ludzi, można je kupować w pakiecie – jest taniej (5 – 6,99 zł, 15 – 19,99 zł, 30 – 34,99 zł). W innym serwisie za 7,38 zł możemy zamówić u kogoś bezsenność lub permanentny brzydki zapach z ust. Profesjonalni przeklinacze ogłaszają się także na popularnych serwisach aukcyjnych. Nie brakuje ich na Allegro, choć na przykład w zeszłym roku eBay zapowiedział, że będzie usuwał ze swojej platformy oferty tego typu usług. Bo niby jak patrzeć na ofertę rzucania na kogoś klątwy śmierci? (od 50 do kilkuset złotych). Swego czasu „Dziennik Bałtycki” pisał o wróżu, który za 200 zł deklarował rzucać klątwę śmierci aż do skutku – w przypadku niepowodzenia gwarantował zwrot pieniędzy. Nie do końca da się oszacować ile w naszym kraju osób zajmuje się wróżeniem i jasnowidzeniem. Mówi się nawet o 100 tys. Oficjalne dane mówią jednak o ponad 15 tysiącach (tyle osób prowadzi działalność gospodarczą ukierunkowaną na wróżenie, ale stosowana ustawa zezwalając na taką możliwość została uchwalona dopiero w 2009 r.). O tym, że jest to dochodowy interes świadczy 2 mld złotych rocznie dochodów generowanych przez rynek ezoteryczny. W Unii Europejskiej również mówi się o 2 mld, ale euro. W czym więc problem? W naszej naiwności. Czy Polacy są przesądni? Ostatnie badania CBOS-u na temat wiary Polaków w przesądy („Przesądy wciąż żywe” – 2011) nie pozostawiają żadnych złudzeń. Ponad połowa naszych rodaków wierzy w istnienie i skuteczność jasnowidzów. 39 proc. wierzy w telepatię oraz istnienie we wszechświecie innych cywilizacji. Aż 65 proc. czyta w gazetach horoskopy, a co druga osoba z tego grona bierze gazetowe wskazania na poważnie (pozostałe czytają dla rozrywki). Co siódmy z nas co najmniej raz w życiu był u wróżki. Mimo że korzystanie z porad wróżek i jasnowidzów jest sprzeczne z nauką Kościoła (a Polska uchodzi przecież na katolicki kraj), nie zmienia to faktu, że zainteresowanie tematyką ezoteryczną jest duże. I choć im wyższe wykształcenie tym wiara w przesądy mniejsza, sama edukacja nie przesądza o naszych wierzeniach. Z badań wynika, że najbardziej przesądni są renciści, bezrobotni, robotnicy, pracownicy usług i gospodynie domowe (wiek: osoby 45-54 lat). Pod względem miejsca zamieszkania najbardziej przesądni są respondenci z miast liczących 100-500 tys. mieszkańców. Co ciekawe nawet jeśli nie wierzymy w zabobony to i tak je praktykujemy (przynajmniej w większości – 54 proc. respondentów). Ankieterzy Centrum Badania Opinii Społecznej dowiedli, że większość z nas przestrzega przynajmniej jednego z popularnych zabobonów. I tak przesądem, w który wierzy najwięcej Polaków, jest trzymanie kciuków na szczęście (29 proc. badanych uważa, że ta metoda bywa skuteczna). Z kolei co czwarty Polak uważa, że szczęście może go spotkać, gdy zobaczy kominiarza. Tyle samo jest zdania, że pecha może przynieść stłuczenie lustra, a 22 proc. – czarny kot przebiegający drogę. Raczej trudno byłoby znaleźć osobę, która nigdy nie zastanowiła się nad jakimś przesądem. Często nawet nie wiedząc skąd się wziął i jaki w nim sens. Bo czy oprócz wspomnianych kto nie słyszał o tym, że witanie się w progu przynosi pecha, podobnie jak przechodzenie pod opartą drabiną. Nie powinno się szyć ubrania na sobie, a zabicie pająka spowoduje deszcz. Wstanie lewą nogą nie wróży niczego dobrego, a odpukiwać należy tylko w niemalowane drewno. Problem zaczyna się w momencie kiedy na punkcie zabobonów i przesądów mamy bzika i mocno w nie wierzymy. To tacy ludzie padają najczęściej ofiarami klątw. Sceptycy mają lepiej? W psychologii społecznej funkcjonuje takie pojęcie jak samospełniające się proroctwo, zakładające, że sami możemy sprowokować pewne wydarzenia. Załóżmy, że po poradę do wróżbity zgłosi się osoba, której przepowiedziane zostanie mająca nadejść tragedia. Jeżeli bardzo weźmie sobie to do serca, będzie o tym ciągle myślała, może sama nieświadomie doprowadzić do nieszczęścia. Wyobraźmy sobie sytuację, w której nadwrażliwej osobie ktoś prześlę informację, że został obłożony klątwą (większość wspomnianych serwisów informuje swoją ofiarę o poczynionym zabiegu – ma to też wymiar ekonomiczny: za podobną opłatą można domagać się zdjęcia klątwy). Nawet zwykły katar będzie traktowany jak działanie nadprzyrodzone. Wiara w klątwy jest efektem ludzkiego lęku przed nieznanym, a cały proces jej działania odbywa się na poziomie podświadomości. Oczekując na spełnienie jakiegoś nieszczęścia w każdym zjawisku będziemy dopatrywali się ingerencji obcej siły. Efekt jej działania zależy więc od tego na jak podatny grunt trafiła. Co może się wydarzyć? Obrazy z filmów i książek szybciej pojawią nam się w głowie niż myślimy. Czy w skrajnych przypadkach może dojść więc do śmierci ze strachu? Artur Conan Doyle opisał taki przypadek w jednej ze swoich powieści o przygodach Sherlocka Holmesa („Pies Baskerville’ów”). Jeden z bohaterów zmarł tam na skutek przerażenia. Naukowcy śmierć w wyniku zawału serca spowodowanego stresem psychologicznym nazwali więc efektem Baskerville’a. Swoje wnioski przedstawili w „British Medical Journal”. Bardzo poważnie do przesądów podchodzą Chińczycy i Japończycy. W tamtejszej kulturze liczba 4 traktowana jest jako bardzo pechowa, a czwarty dzień każdego miesiąca kojarzony jest ze śmiercią. Badacze z University of California w San Diego dowiedli, że każdego czwartego ginie znacznie więcej osób, niż w pozostałe dni miesiąca (średnio o 13 proc.). Badając dietę, tryb życia, wykonywane ćwiczenia i metody leczenia, nie znaleziono innych możliwych przyczyn częstszych zgonów niż związek ze stresem wywołanym przez przesądy. Autor: Kamil Nadolski To tylko fragment tekstu opublikowanego w serwisie Cały artykuł dostępny jest na stronie internetowej serwisu. W kręgu ludowych przesądów Większość spośród do dziś powszechnych zabobonów wywodzi się z zamierzchłych czasów. Zwykle są to po prostu przesądy przekazywane z ust do ust, różne w zależności od kraju pochodzenia, a nawet regionu. W Polsce, ale i w krajach Zachodu wierzy się na przykład w fatum trzynastego dnia miesiąca, zwłaszcza, jeśli wypada on w piątek. Źródło tego przekonania nie jest jednoznaczne - mówi się, że 13-tka uznawana jest za pechową już od starożytności, bo następuje po 12-tce - liczbie doskonałej. Piątek z kolei jest feralnym dniem dla chrześcijan, stąd rzekomo zabobon o fatum nad połączeniem tej cyfry oraz piątego dnia tygodnia. Inna wersja wydarzeń głosi jednak, że źródłem wiary w pechowość piątku 13 są wydarzenia z 1307 roku, kiedy to właśnie tego dnia, w październiku, pojmano wszystkich francuskich templariuszy, co dla wielu z nich oznaczało śmierć na stosie. Tak naprawdę nie wiemy więc dlaczego jest to wyjątkowo złe połączenie, i tak odczuwamy niepokój, gdy nadchodzi feralna data. Podobnie jest z czarnymi kotami, rozbitymi lustrami, witaniem się przez próg, przechodzeniem pod drabiną. Cieplej robi nam się z kolei na sercu, gdy ważne dla nas wydarzenie ma mieć miejsce siódmego dnia miesiąca albo o siódmej godzinie, bo liczba ta uchodzi powszechnie za szczęśliwą. Łatwiej jest nam wyjść na ważny egzamin, gdy założymy czerwoną bieliznę, ktoś kopnie nas "na szczęście" lub zobaczymy po drodze kominiarza. Ludowe zwyczaje związane z pechem i szczęściem nie mają żadnego logicznego podłoża, ale myślimy o nich mimochodem, czy tego chcemy, czy nie. Nawet jeśli śmiejemy się z czarnego kota czy rozsypanej soli, chętnie przecież trzymamy za kogoś kciuki, albo myślimy życzenie zdmuchując świeczki z urodzinowego tortu. I raczej nie spodziewamy się niczego dobrego, gdy napotkana na ulicy cyganka spojrzy na nas złym okiem i szepnie jakieś przekleństwo. Klątwy i uroki Nieszczęście mogą nam przynieść nie tylko pechowe sytuacje lub przedmioty, ale i ludzie. I nie chodzi tu wcale o osoby, na których ciąży fatum, które może udzielić się także nam. Choć mamy XXI wiek, często słyszy się jeszcze o... klątwach. W powszechnym mniemaniu klątwę lub zły urok może rzucić osoba, która chce nas skrzywdzić lub ukarać za nasze zachowanie. Zwykle musi do tego posiadać odpowiednie predyspozycje - zdolności parapsychiczne. Przekleństwo zwykle rzuca się werbalnie - wypowiadając wrogie słowa na głos, bezpośrednio do osoby, której złorzeczymy. Wiara w to, że ktoś, najczęściej cyganka lub samotna kobieta znająca się na ziołach (uznawana tym samym za czarownicę) jest w stanie sprowadzić na nas nieszczęście jedynie za pomocą przekleństwa była powszechna jeszcze w XX wieku. Po dziś dzień obawiamy się ściągnięcia na siebie nieszczęścia, stąd praktykowany nadal zwyczaj przywiązywania czerwonej wstążeczki do niemowlęcego wózka czy niechęć do mówienia o swojej lub cudzej śmierci, żeby "nie wykrakać". Choć nie każdy o tym wie, obok werbalnych, rzucanych świadomie klątw jest też coś takiego, jak "klątwa niepowodzenia". Taki typ przekleństwa spada na nas w wyniku, często nawet nieuświadomionych, złorzeczących myśli drugiej osoby. Jeśli ktoś silnie nam czegoś zazdrości lub życzy nam, by powinęła nam się noga, istnieje podobno duże prawdopodobieństwo, że jego marzenia się ziszczą - negatywnymi myślami można podobno przyciągnąć złą energię. W internecie odnaleźć można wiele stron, na których znajdują się ogłoszenia osób deklarujących, że mogą zdjąć z nas klątwę, niekiedy nawet całkowicie wirtualnie. Co więcej, sieć oferuje też spore możliwości dla ludzi chcących kogoś ukarać przekleństwem. Za odpowiednią opłatą zawsze znajdzie się ktoś, kto podobno chętnie to uczyni. Na dodatek podobne oferty cieszą się dużą popularnością. A po czym właściwie możemy poznać, że mogliśmy paść ofiarą klątwy? Głównym dowodem jest tu towarzyszący nam na każdym kroku pech. Zwłaszcza wtedy, jeśli wcześniej nasze życie nie było pasmem nieszczęść. Innymi objawami są zaburzenia snu lub koszmary, częste drobne wypadki (zranienie przy krojeniu chleba, potknięcie na prostej drodze itp.), pogorszenie relacji z domownikami, stany lękowe lub agresja. Remedium na całe zło Od zamierzchłych czasów ludzie nie godzili się biernie na fatum i złe uroki, tylko za wszelką cenę próbowali je odczyniać. Obok równie zabobonnych, co i same przesądy metod, jak chociażby plucie przez ramię, gdy rozsypie się sól, znalazły się i sposoby nieco bardziej racjonalne. Chodzi tu o amulety, czyli przedmioty noszone blisko ciała danej osoby, a mające jej gwarantować ochronę przed złem (co odróżnia je od talizmanów - te mają zapewniać korzyści, nie odbijać negatywne zdarzenia). Wśród najbardziej popularnych amuletów ochronnych, których używa się do dzisiaj znajdują się pentagram, czyli pięcioramienna gwiazda, pierścień Atlantów, krzyż celtycki, a także Oko Horusa. Często stosuje się również runę Thurisaz lub Algiz lub stare, przekazywane z pokolenia na pokolenie monety. Podobno człowiek zaopatrzony w jeden z powyższych amuletów nie musi obawiać się ani złego oka, ani też pechowych zrządzeń losu. Często mówi się, że zabobony karmią się siłą samospełniającej się przepowiedni. Jeśli coś nieprzyjemnego zdarzy nam się w piątek 13, zaczynamy wierzyć, że faktycznie jest to wyjątkowo pechowy dzień. Podobnie ma się sprawa z czarnym kotem czy każdym innym przesądem. Niezależnie od tego, czy w całą tę sprawę wierzymy czy nie, dla świętego spokoju możemy odczynić urok lub samospełniającą się przepowiednię - załóżmy amulet, zmieńmy trasę na widok kota, a na trudny egzamin czy rozmowę idźmy w ubraniu, które, jak nam się zdaje, przynosi nam szczęście. Przynajmniej nie będziemy się martwić o fatum i przeżyjemy dzień bez zabobonów i czarnowidztwa. Niestety, śmierć to część życia i trzeba się z tym pogodzić. Czasem śmierć przychodzi na emigracji, a bliscy pozostają z kłopotem sprowadzenia ciała lub prochów do kraju. Nieraz śmierć zaskakuje i bliscy absolutnie nie są na to przygotowani. Warto w tych ciężkich chwilach zaufać profesjonalistom. Oczekując na pochówek Transport zwłok z Niemiec to niestety codzienność dla firm, które zajmują się takimi właśnie usługami. Warto wybrać firmę, która zajmuje się tym profesjonalnie, aby rodzina w tych trudnych chwilach mogła spać spokojnie i nie zajmować swojego umysłu problemami prawnymi, logistycznymi i administracyjnymi. Trzeba sporządzić akt zgonu, trzeba uzyskać zgodę i to niejedną, na transport zmarłego z Niemiec do ojczyzny. To niełatwe, chociażby ze względu na barierę językową. Dlatego warto zaufać profesjonalistom, którzy zajmują się tym na co dzień i znają procedury, których trzeba przestrzegać, by cały proces odbył się szybko i sprawnie i by rodzina jak najszybciej mogła urządzić pochówek bliskiego. Śmierć poza Polską to usługi kompleksowe, również kremacja zwłok w Polsce lub Niemczech. O ile w niektórych regionach Polski kremacja budzi jeszcze niezdrowe emocje, o tyle w Niemczech jest to normalny sposób na pochówek. Pochówek z urną zamiast trumny również może być godny i piękny, a przecież tylko takie pogrzeby są przygotowywane przez profesjonalistów. Międzynarodowe usługi pogrzebowe organizowane na najwyższym poziomie to usługa, jakiej potrzebuje rodzina lub bliscy, kiedy dowiadują się o śmierci danej osoby za granicami Polski. Profesjonalny transport zwłok Sprowadzenie zwłok do kraju to krok niezbędny, aby w Polsce urządzić pogrzeb i pochówek ciała albo prochów. Wielu Polaków obecnie przebywa w Niemczech, z różnych powodów. Najczęściej jest to wyjazd za chlebem albo po prostu wyjazdy turystyczny, do rodziny. Wielu Polaków studiuje w Niemczech na rozmaitych wymianach międzynarodowych albo zdecydowało się na taki wyjazd w ramach wymiany kulturowej. Niezależnie od powodów, zawsze trzeba być przygotowanym na to, że zdarzy się nieszczęście i niestety, trzeba będzie sprowadzić zwłoki bliskiej osoby do kraju. W takiej sytuacji warto posiadać nazwę i adres profesjonalnej firmy, która się tym zajmie. Dlatego zawsze warto pomyśleć o ubezpieczeniu mieszkania czy domu. Polisa LINK4 DOM obejmuje ubezpieczenie od zdarzeń losowych i będzie nas chronić przez pełnych 12 miesięcy od momentu zakupu. Można ją mieć od 90 złotych rocznie*. Oznacza to, że miesięcznie kosztuje to zaledwie 7,50 zł. W wariancie podstawowym ubezpieczenie chroni przed 23 zdarzeniami. To nie tylko pożar, ale też uderzenia pioruna, przepięcia, eksplozji, silnego wiatru, pękania mrozowego, dymu, sadzy oraz wandalizmu. Możemy rozszerzyć zakres również o ubezpieczenie mienia od kradzieży z włamaniem lub rabunku. Bo złodzieje skorzystają z każdej okazji, by wejść do środka i ukraść to, na co ciężko pracowaliśmy. Czasem wystarczy im zaledwie kilka minut, by splądrować mieszkanie! I zamiast udawać, ze nas to nie dotyczy, bezwzględnie należy się ubezpieczać. Warto rozważyć ubezpieczenie od wszystkich ryzyk. Oznacza to, że ubezpieczamy swój dom lub mieszkanie od wielu zdarzeń losowych w tym również kradzieży z włamaniem (z wyjątkiem przypadków jasno wskazanych w ogólnych warunkach ubezpieczenia). Standardowa polisa oprócz murów obejmuje ochroną również stałe elementy takie jak okładziny podłóg i schodów, stolarkę drzwiową i okienną. Ubezpieczeniem możemy objąć również rzeczy, które w mieszkaniu/domu się znajdują (np. sprzęt RTV i AGD, biżuterię, sprzęt fotograficzny, ubrania, meble, dywany). Ochroną mogą być również objęte rzeczy osobiste ubezpieczającego i domowników od rabunku poza miejscem zamieszkania: teczki, torby, portfele, dokumenty tożsamości, gotówkę, klucze do mieszkania, kosmetyki, a nawet okulary do kwoty 1 000 zł na terenie całego kraju.** Z polisą mieszkaniową, która chroni nasze mienie, warto wykupić ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej w życiu prywatnym. W wariancie podstawowym chroni ona domownika, gdy wyrządzi komuś szkodę np. zaleje mieszkanie sąsiadowi. W wariancie optymalnym (rozszerzonym) ochrona działa również w razie szkód wyrządzonych osobom trzecim w związku np. z rekreacyjną jazdą na nartach. Wysokość odszkodowania jest pochodną sumy gwarancyjnej, która w OC wynosi od 15 do aż 500 tysięcy zł. Warto podkreślić, że ochrona ubezpieczeniowa obejmuje odpowiedzialność cywilną Klienta za szkody powstałe na terytorium całej Europy. Polisę mieszkaniową LINK4 można kupić u agentów lub pod numerem 22 444 44 44. Składkę można też samodzielnie wyliczyć na Tam też znajdują się ogólne warunki ubezpieczenia. *Kwota wyliczona dla mieszkania własnościowego, o pow. 44 m2, mieszczącego w Kielcach, rok budowy 2001, I piętro, brak szkód w ostatnich 3 latach, ubezpieczenia murów i stałych elementów od zdarzeń losowych, suma ubezpieczenia 150 tys. zł. Oferta dla nowych klientów LINK4. Szczegóły w OWU na ** Odszkodowanie wypłacane jest z zastosowaniem limitów odpowiedzialności określonych w ogólnych warunkach ubezpieczenia. Materiał Informacyjny

jak sprowadzić na kogoś nieszczęście